„To nie jest kraj dla starych ludzi” to nie jest książka dla wszystkich. Czy rzeczywiście to jedynie thriller o zabójcy ścigającym mężczyznę, który ukradł pieniądze kartelowi? A może Cormac McCarthy stworzył refleksyjny western o zdeprawowanej Ameryce?
Cormac McCarthy pisze do bólu po swojemu. Dla jednych „To nie jest kraj dla starych ludzi” to genialna forma, a innym może przypominać szkic książki przed korektą. Powieść pierwotnie była tworzona jako scenariusz filmowy i mocno czerpie z jego formy.
Język Cormaca McCarthy’ego jest chirurgicznie precyzyjny. Zwięźle. Krótko i na temat. McCarthy omija nawet opisy wyglądu postaci, skupiając się np. na specyfikacji broni. Zdarza mu się pominąć wydarzenia kluczowe dla fabuły, by następnie drugoplanowe postacie jedynie o nich wspomniały. Wydaje się, że pominął nawet zakończenie. A może celowo zastosował taką formę, dając do zrozumienia, że dobro ginie, a zło jest nieśmiertelne?
„To nie jest kraj dla starych ludzi” jak „Droga”? Cormac McCarthy nie daje nadziei
Wierzchnia warstwa powieści to trzymający w napięciu pościg mordercy za ofiarą poprzez teksańsko-meksykańskie pogranicze. Sceny akcji są szybkie jak kule. Klimat gęsty jak krew. Pod grubą warstwą akcji i brutalnego realizmu kryje się natomiast refleksja o zdeprawowanej Ameryce, której esencją jest zabójca Chigurh. Ucieleśnienie zła. Bezlitosny potwór z pokracznym kodeksem. Jego przeciwieństwo to stary szeryf, który nosi w sobie wojenne traumy z czasów II wojny światowej i obserwuje demoralizację USA. Reprezentuje dawny etos i nie może się odnaleźć we własnym kraju.
„To nie jest kraj dla starych ludzi”, tak jak „Droga”, nie daje żadnej nadziei. Moralna postapokalipsa. Nie zostało już nic pięknego i dobrego. Tylko brutalność, śmierć i pustkowie. Dla jednych będzie to książka o niczym, dla innych książka o nicości wokół.
Chcesz więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na Facebooka i Instagram.