Ten horror to nie zabawa. Jack Ketchum znowu przekroczył granicę. „Jedyne dziecko” jest historią wielkiego zła… i jeszcze większej bezradności!
Jack Ketchum pisał horrory ekstremalne. Czytanie jego książek jest jak jedzenie surowego steku, z którego tryska osocze. Ohyda, przełyk się zaciska, ale… jest tym jakaś perwersyjna przyjemność i bierzemy kolejny kęs. Co najważniejsze – to horrory bez duchów i morderczych kosmitów. Tak jak w przypadku „Dziewczyny z sąsiedztwa”, w powieści „Jedyne dziecko” makabra i masakra rozgrywają się w domowym zaciszu w rodzinnym gronie. Ketchum zainspirował się prawdziwą historią. Kogo więc oskarżać o to przegięcie?
Chcesz więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na Facebooka i Instagram
Jack Ketchum torturuje czytelnika… a czytelnik to lubi?
Arthur Danse jest potworem. Seksualne torturowanie żony to dla niego za mało. Jego kolejną ofiarą pada 8-letni syn. Każdy inny autor zawoalowałby brutalność myśląc o sprzedaży, ale nie Ketchum. To mistrz tortur, ukazujący nie tylko skrzywydzonych bohaterów, ale także zadający ból czytelnikowi. „Jedyne dziecko” to sceny brutalnego seksu, wyniki badań proktologicznych, opisy wydzielin i defekacji. Jednak o wiele większą torturą jest przyglądanie się jak matka walczy o dziecko i przegrywa kolejne starcia z partnerem oraz wymiarem sprawiedliwości. Do czego się posunie, by uratować syna?

„Jedyne dziecko” to zło z zupełnie innej perspektywy. Nie tak bezpiecznej do jakiej przyzwyczaili nas inni pisarze. Gdy oni pokazują szambo z bezpiecznego tarasu widokowego, Ketchum wciska nam głowę pod powierzchnię i trzyma bez tlenu. Czujemy zapach i smak obrzydlistwa. Złem przesiąkają skóra, ubrania, włosy. Odłożenie książki na półkę to nie koniec.
„Jedyne dziecko” zostało zainspirowane przez fragment godzinnego programu dokumentalnego, który obejrzałem w 1994 roku na HBO. Należał do serii „America Undercover”, reżyserowanej przez Lee Granta. Ale to sprawa Sherry Nance, pielęgniarki z Friendship w Teksasie, trafiła do mnie najbardziej
– napisał Jack Ketchum w posłowiu.

Jest ekstremalnie, ale to nie szokowanie dla samego szoku. Jack Ketchum to nie rzeźnik, lecz chirurg. Zdania są krótkie i precyzyjne jak cięcia skalpelem. Bez dygresji i wydumanych metafor. Szybka operacja receptorów bólowych. Bez znieczulenia. Po tym zabiegu będą blizny – Ketchum zostawia je celowo.
Ketchumowi nie zależy abyś doczytał powieść do końca. Nie ma litości. Nie zliczę ile razy, tak jak przy „Dziewczynie z sąsiedztwa”, mówiłem „p***, nie czytam dalej, nigdy więcej Ketchuma”. A jednak zaglądamy za kolejne drzwi, za którymi wiadomo przecież, że czekają jednie zło i ohydztwo. Ketchum nie pozwala oderwać wzroku od potworności… a może tylko udajemy, że nie chcemy patrzeć?
Chcesz więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na Facebooka i Instagram