„Joker: Folie à deux” – co jest największym problemem tego filmu? Genialna część pierwsza. Drugiego Jokera oceniamy nie za to jaki jest, a za to, jaki mógłby i powinien być?
„Joker” (2019) zupełnie zmienił postrzeganie największego przeciwnika Batmana. „Joker: Folie à deux” nie chce zmieniać niczego i nadal mielimy „jedynkę”. Arthur Fleck jest ofiarą w szpitalu psychiatrycznym Arkham, niespiesznie analizujemy jego psychikę i zbrodnie. Jednak chyba nikt się nie spodziewał, że w filmie o Jokerze, Jokera nie będzie prawie wcale. Artystyczna przekora? Odwaga? Pycha? Celowe zignorowanie oczekiwań widzów i trolling? A może po prostu szaleństwo?
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na Facebooka i Instagram

„Joker: Folie à deux” – film skazany na porównania
Drugi „Joker” to dobry film z wyrokiem – skazany na porównania do genialnej „jedynki”. Oczekiwania przyćmiewają zalety. Na nic świetne scenografie, kadry jak dzieła sztuki, psychologiczne niuanse, odwołania do innych filmów, genialna gra Joaquina Phoenixa i jego przeszywający śmiech przez łzy. Na nic to, że jako Fleck dźwiga cały film na swoich znów wychudzonych barkach. Ten film po prostu nie jest „Jokerem”. Winny bycia innym niż chcemy, wyrok zapadł.
Folie à deux – paranoja indukowana (paranoja udzielona, obłęd udzielony) – stan, w którym osoba blisko związana z chorym zaczyna traktować bezkrytycznie paranoiczne myśli chorego. Objawy mają tendencję do ustępowania po oddzieleniu od osób dotkniętych paranoją.

Ból Arthura Flecka gra jedną z głównych ról. Fleck jest rozdarty między Arthurem, a Jokerem. Kim ma finalnie być i kogo zadowolić? Prawniczkę? Siebie? Ukochaną Lee? Fanów którzy romantyzują Jokera i dla których stał się uosobieniem buntu przeciw miastu Gotham? Czy pozwoli dalej tłumić się lekami i obedrzeć się z wolnej woli, by spełnić cudze oczekiwania? Presja rośnie, bo jego sądowy proces staje się telewizyjnym show. Jednak pierwszy „Joker” był emocjonalnym huraganem. Psychotycznym crescendo. Stawka musi rosnąć. Część druga ma z tym problem.
„Joker: Folie à deux”, tak jak główny bohater, ma problem z tożsamością. Niczym różne stany psychiczne jawią się animacje Looney Tunes, dramat psychologiczny, dramat sądowy, romans, ciut musicalu. Ten musical miał być rewolucją, a okazał się kilkoma mruczankami pod nosem. Szkoda, bo ukazanie urojeń w formie muzycznej, to genialny zabieg. W nowym Jokerze jest dużo dobrych pomysłów, ale ich partolenie, jak na musical przystało, idzie śpiewająco.


Żal serce ściska, że tak zmarnowano potencjał Lady Gagi. Śpiewa, tańczy, wpatruje się w Arthura z chorobliwym uwielbieniem. Niestety, to wszystko ma najwyraźniej zasłonić brak pomysłu na Harleen „Lee” Quinzel. Jak można było tak brutalnie spłaszczyć tę postać? Z psychiatry, zakochującej się w Jokerze i zarażającej się jego szaleństwem, uczyniono tanią piromankę-kłamczuchę. A przecież można było sięgnąć po np. komiks „Harleen” i Lady Gaga dostałaby przepukliny od dźwigania Oscarów. Można było postawić Fleckowi na drodze Batmana w wykonaniu Roberta Pattisona. Zderzyć go z Pingwinem z nowego serialu Max. Jak zwykle, „można było”. „Joker” z 2019 roku dał nadzieję na zmiany, ale filmy DC już wracają do swojego zwyczaju – marnowania potencjału i ignorowania dobrych komiksowych historii.


Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na Facebooka i Instagram