„Strażnicy Galaktyki: Volume 3” to przełomowy film dla Marvela. Kosmiczna space opera ustąpiła miejsca emocjonalnej demolce. Żarty w MCU się skończyły.
Tak angażującego filmu nie było w MCU od czasu „Avengers: Koniec Gry”. Tak dorosłego, emocjonalnego i dojrzałego filmu Marvel nie miał nigdy dotąd. „Strażnicy Galaktyki: Volume 3” to wzruszająca opowieść o przyjaźni, odkrywaniu siebie i radzeniu sobie z trudną przeszłością. To produkcja smutna, niepokojąca i mroczniejsza niż poprzednie odsłony serii. Porusza tematy trudne jak na „bezpieczne” standardy Disneya i Marvela. Biorąc pod uwagę zapowiedzi serialu „Tajna Inwazja”, zapowiada się zmiana tonu marvelowskich produkcji?
„Strażnicy Galaktyki: Volume 3” – gorzka komedia i śmiech przez łzy
Trzecia część „Strażników…” nie popełnia błędów „Thor: miłość i grom” oraz „Ant-Man i Osa: Kwantomania”. Nie została zdominowana przez typowe marvelowskie poczucie humoru, chociaż cringe’owych żartów nie brakuje. Jest to raczej gorzka komedia. James Gunn tym razem częściej doprowadza do łez niż do śmiechu. Bez sporego zapasu chusteczek lepiej na ten seans się nie wybierać.
Thanos został zdeklasowany. Chukwudi Iwuji jako Wielki Ewolucjonista to bezapelacyjnie najpotworniejszy czarny charakter w uniwersum Marvela. Od pierwszej sceny sprawia, że chce się go rozszarpać. Naukowiec przeprowadzający eksperymenty na zwierzętach w imię makabrycznej eugeniki, torturujący i mordujący swoje kolejne „dzieła”, to po prostu wredny s***.
Głównym bohaterem filmu jest Rocket. Poznajmy jego tragiczną historię od pierwszych eksperymentów, które przeprowadzał na nim Wielki Ewolucjonista. Dramat małego i przestraszonego szopa chwyta za serce bardziej niż śmierć całych cywilizacji.
Oczywiście nie brakuje w nowych Strażnikach kosmicznej rozwałki, strzelanin i fikuśnych bijatyk. Orgia CGI dostała jednak solidny emocjonalny fundament. Solą filmu są kameralne dramaty bohaterów oraz momenty, gdy James Gunn odsłania ich kruche wnętrza.
„Strażnicy Galaktyki: Volume 3” to godne zwieńczenie trylogii. James Gunn pożegnał się z MCU w pięknym stylu. A może właśnie zadał Marvelowi śmiertelny cios, zostawiając po sobie film, do którego poziomu wytwornia już się nawet nie zbliży?
Chcesz więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na Facebooka i Instagram.