Polskie kino rzuciło się na głęboką wodę. I nie utonęło. Serial „Wielka Woda” Netflixa to pierwsza polska produkcja katastroficzna i nie okazała się katastrofą. Co więcej, to najlepszy polski serial od czasów „Pitbulla” Patryka Vegi.
„Wielka Woda” to serial Netflixa o „powodzi tysiąclecia”, która nawiedziła Polskę w 1997 roku. Netflix pokazał zmagający się z żywiołem Wrocław, świetnie oddając ówczesne realia. Jest też nienachalny wątek obyczajowy, groza, dramat na wałach, sztab kryzysowy w kryzysie oraz wątek polityczny. Jan Holoubek i Bartłomiej Ignaciuk serwują vibe rodem z pierwszego „Pitbulla” Patryka Vegi. Bez grubej kreski. Z postaciami, w które wierzymy. Prawdziwi i niednoznaczni ludzie, prawdziwe problemy, prawdziwe emocje. Prawdziwe dialogi.
Polskie efekty specjalne na światowym poziomie
Wrażenie robi scenografia i zalana wodą makieta Wrocławia. Całość podrasowano świetnym CGI, którym mogliby się zająć panowie z „Corridor Crew”. Nie tylko wszystko dobrze widać, ale też WSZYSTKO SŁYCHAĆ! A to akurat w polskich produkcjach rzadkość. Wielki szacunek dla Agnieszki Żulewskiej za dykcję.
Mieszane uczucie budzi tylko zakończenie. Obyło się bez sztampy, ale nie ma tego „oddechu”, gdy woda opada. No i co z Leserem? Tak bezczelnie o nim zapomnieć. W ostatnim odcinku emocjonalna fala kulminacyjna nie nadchodzi. Zostaje niedosyt. A może to i dobrze, że nie zachłyśniemy się „Wielką Wodą”?
Wielkie historie zwykłych ludzi
Serial „Wielka Woda” odtworzono w ponad dziesięciu milionach gospodarstw domowych w siedemdziesięciu ośmiu krajach. Dzieło Jana Holoubka stało się w ten sposób drugim pod względem popularności nieanglojęzycznym serialem tygodnia na tej platformie. Skąd ten sukces? Nie jest to najlepszy polski serial. Nie jest to dzieło wybitne. Ale to płynnie opowiedziana uniwersalna historia, którą zrozumie każdy na świecie.
Pomijając scenografię i efekty specjalne, to wielkie historie opowiedziane małymi środkami. A może to tak naprawdę serial wcale nie o powodzi, ale o zwykłych ludziach?
Niestety, pewnie wiele wody musi upłynąć, zanim znowu doczekamy się kolejnej tak dobrej polskiej produkcji.